Kiedy dowiedziałam się że Bruno zabił się życie jakby straciło kolory...
Było mi strasznie smutno. Siedziałam nad jeziorkiem i długo powstrzymywałam się od płaczu, ale już nie wytrzymałam. Nagle zobaczyłam jakąś wilczycę zbliżającą się
-Co się stało?- spytała
- mam dość wszystkiego!!! - krzyknęłam w niebo głosy i zaczęłam biec uciekać jak naj dalej z tąd.
Biegłam i biegła szarpały mną różne mieszane uczucia; smutek żal pustkę obojętność gniew i ... wiele innych.
Moję łapy zaczynały mnie poleć ale co z tego? biegłam dalej nic dla mnie nie miało sensu. Stawałam się coraz bardziej zmęczona, Byłam już bardzo daleko od watahy, Mimo mojego wyczerpania biegłam coraz szybciej i zawzięciej. Myślałam tylko o jednym, niemożliwym: żeby uciec od smutku beznadziei żalu przygnębienia.
Musiałam się zatrzymać żeby złapać oddech ale nie biegłam dalej i dalej stracilam w ogóle oriętację w terenie nie wiedziałam gdzie jestem. Zamknęłam oczy i biegłam na oślep. Teraz było mi obojętnie co się ze mną stanie. Poczułam się dziwnie, otworzyłam oczy i........
zobaczyłam piękne miejsce: poczułam otuchę było mi dobrze ale jednak ciągle czułam utratę. Zatrzymałam się rozglądałam dookoła ale co dziwne dopiero teraz zauważyłam że nie oddycham już jakiś czas a cały czas żyyję idę... starałam się coś powiedzieć ale z mojich ust wydwala się tylko para wodna ujrzałam cień jakigoś wilka...
< Ktoś dokończy?>
No comments:
Post a Comment